PRZEZ INNSBRUCK WE WŁOSKIE DOLOMITY…
Zima za oknem, a więc wracają
narciarskie wspomnienia. Dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi przeżyciami
z Val di Sole, gdzie gościłam niespełna dwa lata temu. Był to mój pierwszy
pobyt w Alpach, dodatkowo we Włoszech, które uważam za nieziemsko piękne (i
planuje im poświęcić kilka kolejnych wpisów) – zachwytom nie będzie końca…
Pierwsze wrażenie z Pejo? Po pierwsze oczarowanie widokami – są niezwykłe z takiej wysokości! Miałam wrażenie, że stoję na szczycie świata… Po drugie lekki strach: czy dam radę spokojnie stąd zjechać? Trasa z góry na dół nie należy do najprostszych. Jest zbudowana w taki sposób, że naprzemiennie występują w niej spadki i wypłaszczenia przez co jedzie się bardzo przyjemnie. Momentami jest dość trudna, przynajmniej dla ceperki z centrum Polski. Całość trasy to 8km więc przy pierwszym zjeździe dobrze ją podzielić na części – inaczej nogi mogą tego nie wytrzymać…
Val di Sole to Słoneczna Dolina, co w moim przypadku spełniło się
stuprocentowo! Słońce zalewało stoki narciarskie przez cały tydzień mojego
pobytu. Jest to rejon północnych Włoch, w regionie Trydent-Górna Adyga. Dojazd
z Polski zajmuje tam ok. 13 godzin, ale droga jest prosta i przyjemna.
Aby urozmaicić sobie podróż, a
także zrobić przystanek z noclegiem polecam odwiedzenie Insbrucka – bardzo ładnego miasta w południowej części Austrii.
Miasto od 1429 roku jest stolicą Tyrolu, a swój okres świetności przeżywało
podczas panowania Maksymiliana I Habsburga. To właśnie on przyczynił się do
budowy zamków Hofburg i Ambras.
Pierwszy z nich powstał w XIV
wieku. Początkowo pełnił role obronną, jednak najważniejszy okres w jego
historii to lata 1495–1519 r. Ówcześnie zamek stał się siedzibą cesarza
Maksymiliana I, który przeniósł tu swój cesarski dwór. Budowla uznana jest za jedną z trzech
najważniejszych kulturalnych budowli Austrii obok wiedeńskich zamków Hofburg i
Schönbrunn. Jego zabudowa obejmuje powierzchnię 26 300 m². Niestety całość nie
jest otwarta dla zwiedzających. Można jednak wczuć się w tutejszą atmosferę
oglądając 27 cesarskich komnat, takich jak sala balowa (Riesensaal), sale
reprezentacyjne (pokój lotaryński), kaplica zamkowa, sypialnie cesarskie,
salony (różowy i biały), pokój cesarzowej Sisi (Rodellzimmer), pokój chiński,
salon z biedermeierowską kolekcją mebli i inne. Wart zobaczenia jest też drugi
z zamków – Ambras. Swoją sławę zawdzięcza on arcyksięciu Ferdynandowi II. Do
zobaczenia jest piękna sala hiszpańska w stylu renesansowym, a także bogate
zbiory muzealne.
Poza zamkami Innsbruck może
pochwalić się ciekawymi kościołami, urokliwym deptakiem, czy znaną skocznią
narciarską Bergisel, gdzie każdego
roku odbywa się jeden z konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Symbolem miasta
jest Goldenes Dachl (Złoty dach).
Jest to dosłownie dach wykusza w jednej w kamienic na Starym Mieście. Powstał
na zlecenie cesarza Maximiliana I, który podarował go swojej żonie z okazji
ślubu, a zdobi go 2738 złoconych miedzianych gontów. Obecnie w budynku tym
znajduje się muzeum. W mojej opinii zwiedzanie Insbrucka wzbogaca wycieczkę do
włoskich Alp, a przy okazji daje kierowcom odrobinę wytchnienia.
Wracając do nart, po zwiedzaniu
stolicy Tyrolu obraliśmy wraz z mężem kierunek Cogolo – małej, nieznacząca zbyt wiele z punktu widzenia turystyki
miejscowość leżąca u podnóży wysokiego szczytu Pejo. Nasz hotel położony był przy
samym stoku – krótkim i prostym, będący więc świetną alternatywą dla narciarzy
rozpoczynających dopiero swoją przygodę z tym sportem. W dodatku z jego okien
można było obserwować zachód słońca nad górującymi tu trzytysięcznikami. Miejscowość
trudno nazwać kurortem, ale można znaleźć tu kilka przyjemnych restauracji,
różnej wielkości hotele, kilka sklepów, jest nawet market! Przez tydzień Cogolo stało się naszym domem, o którym
złego słowa nie powiemy, bo mieszkało się naprawdę dobrze. Do najbliższego
ośrodka narciarskiego dzieliło nas dosłownie 10 minut drogi.
I tak oto pierwszego dnia
ruszyliśmy na podbój Pejo 3000. Jest
to niewielki ośrodek narciarski, bo liczący sobie zaledwie 16 km stoku, na
który wwieźć mogą turystów dwie gondole. Następnie do wyboru mamy jeżdżenie
główną trasą lub wybór 3 wyciągów krzesełkowych i jednego orczyka. Podczas
naszego pobytu nie brakowało śniegu, a trasy były doskonale utrzymane.
Pierwsze wrażenie z Pejo? Po pierwsze oczarowanie widokami – są niezwykłe z takiej wysokości! Miałam wrażenie, że stoję na szczycie świata… Po drugie lekki strach: czy dam radę spokojnie stąd zjechać? Trasa z góry na dół nie należy do najprostszych. Jest zbudowana w taki sposób, że naprzemiennie występują w niej spadki i wypłaszczenia przez co jedzie się bardzo przyjemnie. Momentami jest dość trudna, przynajmniej dla ceperki z centrum Polski. Całość trasy to 8km więc przy pierwszym zjeździe dobrze ją podzielić na części – inaczej nogi mogą tego nie wytrzymać…
Mniej więcej w połowie górnego
odcinka szlaku narciarskiego występuje rozwidlenie. Polecam z całego serca
kawiarnię znajdującą się tuż za nim. Można w niej kupić ciastko, gorącą
czekoladę, herbatkę albo coś mocniejszego… Dookoła wszędzie śnieg, słońce
padające na twarze narciarzy, widoki zapierające dech w piersi, lekka muzyczka
w tle… To właśnie atmosfera, którą chłonęliśmy na leżakach słonecznych
popijając Bombardinio najbardziej urzekła mnie w tutejszych ośrodkach
narciarskich.
Drugim ośrodkiem, który
poznaliśmy podczas wycieczki w Dolomity była znana Madonna di Campiglio oddalona niecałą godzinę przejazdu od Cogolo.
Droga jest dość kręta, dobrze odśnieżona i przejezdna. Ewentualne trudności
wynagradzają prześliczne widoki.
Sam ośrodek jest jednym z
największych i najbardziej popularnych w regionie. Odniosłam wrażenie, że to
jeden z najbardziej lubianych kurortów przez Polaków. Wszędzie dookoła słychać
było język polski! Do dyspozycji narciarzy oddane zostało 60 km trasy
zjazdowych, 13 wyciągów krzesełkowych i 5 gondolek. Jest gdzie jeździć! Jeżeli
tak jak mój mąż lubicie sprawdzić każdą trasę warto zaopatrzyć się w mapkę i
zaplanować zjazdy. Tutejsza kolej pracuje do godz. 16:30 i trzeba dobrze ułożyć
trasę, by do tej pory znaleźć się na właściwym parkingu, we właściwym
miasteczku. Trasy wchodzące w skład kompleksu Madonna di Campiglio są dobrze
przygotowane, chociaż w mojej subiektywnej ocenie gorzej niż znane nam
wcześniej Pejo. Stoki mają zróżnicowany poziom trudności, tak więc na pewno
każdy znajdzie coś dla siebie. Nam najbardziej podobały się najdłuższe trasy,
takie podczas których można było się wyjeździć, a także krótkie czarne stoki wymagające
zmyślnego manewrowania na nartach. Przez cały dzień w ośrodku świeciło słońce,
rozgrzewała nas także atmosfera – przypominało to białą, szaloną imprezę na
śniegu. A to wszystko w towarzystwie przepięknych górskich widoków…
Podsumowując, wyjazd na narty do
Słonecznej Doliny uważamy za udany! Obydwa ośrodki spełniły nasze oczekiwania,
chociaż były zupełnie inne. Pejo dysponuje
małą ilością tras, jest dedykowane średniozaawansowanym i zaawansowanym
narciarzom. Jest to stok wśród gór, których bliskość napełnia turystę pewnym
mistycyzmem. Madonna di Campiglio to
duży ośrodek, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Znajdują się tu zarówno
proste stoki dostosowane do potrzeb dzieci, jak i trudne odcinki dla
zaawansowanych narciarzy. Ośrodek jest pięknie położony, niemal z każdego
miejsca dech zapiera panorama Alp. Urzekająca jest atmosfera, która panuje na
włoskich stokach – leżaki, muzyka, Aperol Spritz, Bombardinio i wszędobylski
odpoczynek…
Komentarze
Prześlij komentarz