PRZEZ INNSBRUCK WE WŁOSKIE DOLOMITY…

Zima za oknem, a więc wracają narciarskie wspomnienia. Dziś chciałabym się z Wami podzielić moimi przeżyciami z Val di Sole, gdzie gościłam niespełna dwa lata temu. Był to mój pierwszy pobyt w Alpach, dodatkowo we Włoszech, które uważam za nieziemsko piękne (i planuje im poświęcić kilka kolejnych wpisów) – zachwytom nie będzie końca…

Val di Sole to Słoneczna Dolina, co w moim przypadku spełniło się stuprocentowo! Słońce zalewało stoki narciarskie przez cały tydzień mojego pobytu. Jest to rejon północnych Włoch, w regionie Trydent-Górna Adyga. Dojazd z Polski zajmuje tam ok. 13 godzin, ale droga jest prosta i przyjemna.
Aby urozmaicić sobie podróż, a także zrobić przystanek z noclegiem polecam odwiedzenie Insbrucka – bardzo ładnego miasta w południowej części Austrii. Miasto od 1429 roku jest stolicą Tyrolu, a swój okres świetności przeżywało podczas panowania Maksymiliana I Habsburga. To właśnie on przyczynił się do budowy zamków Hofburg i Ambras.


Pierwszy z nich powstał w XIV wieku. Początkowo pełnił role obronną, jednak najważniejszy okres w jego historii to lata 1495–1519 r. Ówcześnie zamek stał się siedzibą cesarza Maksymiliana I, który przeniósł tu swój cesarski dwór.  Budowla uznana jest za jedną z trzech najważniejszych kulturalnych budowli Austrii obok wiedeńskich zamków Hofburg i Schönbrunn. Jego zabudowa obejmuje powierzchnię 26 300 m². Niestety całość nie jest otwarta dla zwiedzających. Można jednak wczuć się w tutejszą atmosferę oglądając 27 cesarskich komnat, takich jak sala balowa (Riesensaal), sale reprezentacyjne (pokój lotaryński), kaplica zamkowa, sypialnie cesarskie, salony (różowy i biały), pokój cesarzowej Sisi (Rodellzimmer), pokój chiński, salon z biedermeierowską kolekcją mebli i inne. Wart zobaczenia jest też drugi z zamków – Ambras. Swoją sławę zawdzięcza on arcyksięciu Ferdynandowi II. Do zobaczenia jest piękna sala hiszpańska w stylu renesansowym, a także bogate zbiory muzealne.

Poza zamkami Innsbruck może pochwalić się ciekawymi kościołami, urokliwym deptakiem, czy znaną skocznią narciarską Bergisel, gdzie każdego roku odbywa się jeden z konkursów Turnieju Czterech Skoczni. Symbolem miasta jest Goldenes Dachl (Złoty dach). Jest to dosłownie dach wykusza w jednej w kamienic na Starym Mieście. Powstał na zlecenie cesarza Maximiliana I, który podarował go swojej żonie z okazji ślubu, a zdobi go 2738 złoconych miedzianych gontów. Obecnie w budynku tym znajduje się muzeum. W mojej opinii zwiedzanie Insbrucka wzbogaca wycieczkę do włoskich Alp, a przy okazji daje kierowcom odrobinę wytchnienia.

Wracając do nart, po zwiedzaniu stolicy Tyrolu obraliśmy wraz z mężem kierunek Cogolo – małej, nieznacząca zbyt wiele z punktu widzenia turystyki miejscowość leżąca u podnóży wysokiego szczytu Pejo. Nasz hotel położony był przy samym stoku – krótkim i prostym, będący więc świetną alternatywą dla narciarzy rozpoczynających dopiero swoją przygodę z tym sportem. W dodatku z jego okien można było obserwować zachód słońca nad górującymi tu trzytysięcznikami. Miejscowość trudno nazwać kurortem, ale można znaleźć tu kilka przyjemnych restauracji, różnej wielkości hotele, kilka sklepów, jest nawet market! Przez tydzień Cogolo stało się naszym domem, o którym złego słowa nie powiemy, bo mieszkało się naprawdę dobrze. Do najbliższego ośrodka narciarskiego dzieliło nas dosłownie 10 minut drogi.



I tak oto pierwszego dnia ruszyliśmy na podbój Pejo 3000. Jest to niewielki ośrodek narciarski, bo liczący sobie zaledwie 16 km stoku, na który wwieźć mogą turystów dwie gondole. Następnie do wyboru mamy jeżdżenie główną trasą lub wybór 3 wyciągów krzesełkowych i jednego orczyka. Podczas naszego pobytu nie brakowało śniegu, a trasy były doskonale utrzymane.

Pierwsze wrażenie z Pejo? Po pierwsze oczarowanie widokami – są niezwykłe z takiej wysokości! Miałam wrażenie, że stoję na szczycie świata… Po drugie lekki strach: czy dam radę spokojnie stąd zjechać? Trasa z góry na dół nie należy do najprostszych. Jest zbudowana w taki sposób, że naprzemiennie występują w niej spadki i wypłaszczenia przez co jedzie się bardzo przyjemnie. Momentami jest dość trudna, przynajmniej dla ceperki z centrum Polski. Całość trasy to 8km więc przy pierwszym zjeździe dobrze ją podzielić na części – inaczej nogi mogą tego nie wytrzymać…
Mniej więcej w połowie górnego odcinka szlaku narciarskiego występuje rozwidlenie. Polecam z całego serca kawiarnię znajdującą się tuż za nim. Można w niej kupić ciastko, gorącą czekoladę, herbatkę albo coś mocniejszego… Dookoła wszędzie śnieg, słońce padające na twarze narciarzy, widoki zapierające dech w piersi, lekka muzyczka w tle… To właśnie atmosfera, którą chłonęliśmy na leżakach słonecznych popijając Bombardinio najbardziej urzekła mnie w tutejszych ośrodkach narciarskich.


Drugim ośrodkiem, który poznaliśmy podczas wycieczki w Dolomity była znana Madonna di Campiglio oddalona niecałą godzinę przejazdu od Cogolo. Droga jest dość kręta, dobrze odśnieżona i przejezdna. Ewentualne trudności wynagradzają prześliczne widoki.

Sam ośrodek jest jednym z największych i najbardziej popularnych w regionie. Odniosłam wrażenie, że to jeden z najbardziej lubianych kurortów przez Polaków. Wszędzie dookoła słychać było język polski! Do dyspozycji narciarzy oddane zostało 60 km trasy zjazdowych, 13 wyciągów krzesełkowych i 5 gondolek. Jest gdzie jeździć! Jeżeli tak jak mój mąż lubicie sprawdzić każdą trasę warto zaopatrzyć się w mapkę i zaplanować zjazdy. Tutejsza kolej pracuje do godz. 16:30 i trzeba dobrze ułożyć trasę, by do tej pory znaleźć się na właściwym parkingu, we właściwym miasteczku. Trasy wchodzące w skład kompleksu Madonna di Campiglio są dobrze przygotowane, chociaż w mojej subiektywnej ocenie gorzej niż znane nam wcześniej Pejo. Stoki mają zróżnicowany poziom trudności, tak więc na pewno każdy znajdzie coś dla siebie. Nam najbardziej podobały się najdłuższe trasy, takie podczas których można było się wyjeździć, a także krótkie czarne stoki wymagające zmyślnego manewrowania na nartach. Przez cały dzień w ośrodku świeciło słońce, rozgrzewała nas także atmosfera – przypominało to białą, szaloną imprezę na śniegu. A to wszystko w towarzystwie przepięknych górskich widoków…



Podsumowując, wyjazd na narty do Słonecznej Doliny uważamy za udany! Obydwa ośrodki spełniły nasze oczekiwania, chociaż były zupełnie inne. Pejo dysponuje małą ilością tras, jest dedykowane średniozaawansowanym i zaawansowanym narciarzom. Jest to stok wśród gór, których bliskość napełnia turystę pewnym mistycyzmem. Madonna di Campiglio to duży ośrodek, gdzie każdy znajdzie coś dla siebie. Znajdują się tu zarówno proste stoki dostosowane do potrzeb dzieci, jak i trudne odcinki dla zaawansowanych narciarzy. Ośrodek jest pięknie położony, niemal z każdego miejsca dech zapiera panorama Alp. Urzekająca jest atmosfera, która panuje na włoskich stokach – leżaki, muzyka, Aperol Spritz, Bombardinio i wszędobylski odpoczynek… 

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…