Meksyk 9: Tulum, czyli to wszystko co w Meksyku najlepsze…


Tytuł postu mówi sam za siebie – Tulum niezmiernie mi się podobało. Jego zwiedzanie rozpoczęliśmy od kuchni – w całym tego słowa znaczeniu. Otóż udaliśmy się na spacer główną ulicą, niby nieco tłoczną, pełną sklepików i restauracji, a jednak mającą w sobie coś uroczego. Nie wiem czy to tutejsza karaibska aura, czy odurzenie tequilą, ale poczułam piękno tej ulicy. W dodatku udało się nam tu zrobić niezłe zakupy za bardzo rozsądne pieniądze. Jeszcze tańsze pamiątki znajdziecie w Chichén Itzá – warto się targować. W Tulum znajduje się mnóstwo restauracji i kawiarenek z pysznym meksykańskim jedzeniem. Właściwie każdego dnia udawało się nam znaleźć coś super!

Plaża z widokiem na strefę archeologiczną w Tulum


Jeśli chodzi o meksykańską kuchnię to nie do końca pokrywa się ona z tym, do czego przywykliśmy w Polsce. Kuchnia meksykańska nie należy do najbardziej wyrafinowanych. Jej głównym składnikiem jest kukurydza, a co za tym idzie tortilla. Najbardziej popularnym daniem Półwyspu Jukatańskiego są tacos – placki kukurydziane z nadzieniem (od wołowiny, przez kurczaka i owoce morza po warzywa). Nam tacos smakowało – naleźliśmy też zależność: im taniej tym lepsze tacos! Poza nimi bardzo popularne są quesadillas – smażona lub grillowana tortilla z nadzieniem i serem, enchiladas – tortille, głównie z mięsem mielonym, polane sosem z chiles i posypane serem, sopa de lima – co oznacza zupę z limonki z kurczakiem i tortillą oraz wszelkiego rodzaju jajka - huevos. Jukatan obfituje także w potrawy z owoców morza, w tym moich ulubionych krewetek. Są one przyrządzane w najróżniejszy sposób – przykładowo smażone w czosnku, pikantnych papryczkach lub kokosie. Często można spotkać się z tym, że owoce morza nie są clue potrawy, a jedynie jej częścią – smak nie jest wtedy tak wyeksponowany, ale ceny są niemalże takie same jak danie z kurczakiem – w Europie nie do pomyślenia! Oczywiście każda restauracja serwuje guacamole – krem z awokado z różnymi dodatkami takimi jak pomidory, cebula, chili, limonka czy sól i pieprz; nachosy – czasem jako zakąska z sosami, czasami jako danie z serem, mięsem i sosem z czarnej fasoli. Jeśli o ten sos chodzi – faktycznie pojawia się niemalże zawsze, ale prawie nigdy nie jest nim polane danie – znajduje się w osobnej miseczce lub z boku talerza. Naszym zdaniem kuchnia meksykańska jest jedną z lepszych na świecie. Praktycznie przez trzy tygodnie wakacji jedliśmy tylko rodzime potrawy, nawet na lotnisku! Mimo to kuchnia jest mniej zróżnicowana niż chociażby azjatycka, więc na dłuższą metę mogłaby się znudzić. W końcu ile można jeść tortillę?

Tulum to chyba najgorętsze ruiny, które zwiedzaliśmy!

Ale miało być o Tulum! Prawdziwe zwiedzanie miasta rozpoczęło się w tamtejszej strefie archeologicznej. Po kilkuminutowym spacerze dotarliśmy do ruin usytuowanych nad samym Morzem Karaibskim. Piękno tego połączenia jest nie do opisania! Kamienne budowle niemalże stykają się z turkusową wodą morską tworząc wyjątkową scenerię dla tego miejsca. W dodatku, w strefie archeologicznej znajduje się mała plaża z przepięknym widokiem na klif i El Castello – najważniejszy budynek kompleksu, w którym przypuszczalnie dokonywane były najważniejsze ceremonie. Można się kąpać więc warto przyodziać kostiumy kąpielowe. Podczas kąpieli spoglądanie na otaczające nas plaże albo mistyczne ruiny tworzy niepowtarzalne wspomnienia. Widoki można byłoby chłonąć godzinami, gdyby nie liczni turyści, którzy drą się w niebogłosy o kolejne zdjęcie z iguaną albo piramidą. Rozumiem ich entuzjazm, bo jest tu wyjątkowo pięknie, ale utrudnia to znacząco podziwianie krajobrazu i rozmyślanie o cywilizacji Majów.

W Tulum jest wszystko, co lubią turyści: zabytki, plaże, imprezy i pyszne jedzenie...

Kolejny atut Tulum to plaże. Szerokie, piaszczyste, z licznymi restauracjami i beach clubami ciągną się tu kilometrami. Każdy znajdzie coś dla siebie. My wybraliśmy plażę Santa Fe, po pierwsze dlatego że jest oddalona od hoteli, więc i ludzi nie ma zbyt wielu, po drugie dlatego, że wciąż widać stąd urokliwe ruiny, po trzecie dlatego, że jest zupełnie darmowa. W porze deszczowej plaże są pełne glonów. Codziennie ekipy sprzątają je, ale w zadziwiająco wolnym tempie. Inaczej rzecz się ma na plażach hotelowych – te sprzątane są od rana, ale i tak nie są idealnie czyste. Ponoć w porze suchej nie ma tu ani jednej algi, ani jednego glona… Nam one bardzo nie przeszkadzały i popływaliśmy w cieplutkim Morzu Karaibskim.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…