Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…


I w końcu wylądowaliśmy! Od wielu tygodni planowana podroż stała się rzeczywistością. Witamy w Meksyku!

Nasze pierwsze kroki postawiliśmy w sławnym kurorcie Cancun. Jest to stosunkowo młoda miejscowość, w której znajdują się najznamienitsze resorty i restauracje. My jednak nie kierowaliśmy się do Zony Hotelowej, ale do miasta, w którym chcieliśmy podpatrzeć prawdziwe życie Meksyku. Do naszej kwatery dotarliśmy późnym wieczorem - lekko przerażeni. Jechaliśmy coraz mniej oświetloną drogą, samochodów też ubywało. Rosła natomiast ilość osób na ulicy. Niektórzy coś sprzedawali, inni po prostu kręcili się po mieście. Hoteli już nie było, a domy…no cóż stawały się mniejsze, bardziej obdrapane i lekko przerażające. Nasz strach eskalował, gdy GPS kazał nam skręcić w porośniętą chaszczami drogę, przy której znajdowało się może z 10 mieszkań, Meksykanów natomiast stało tam ze stu, a nie mają oni w Polsce najlepszej reputacji. Nie było oczywiście żadnych turystów! Teraz już wiemy, że jakikolwiek lęk był bezpodstawny, a duża liczebność lokalsów na ulicy to normalny element ich codzienności, tak spędzają wieczory – ucztując w ogrodach lub tarasach w gronie rodzinnym. My natomiast nie doczytaliśmy w pośpiechu, że nasz hotel to kwatera prywatna, w dodatku znajdująca się na obrzeżach Cancun. Noc była spokojna, więc kolejnego ranka udaliśmy się na śniadanie w pobliżu osławionego Mercado 28. Podczas posiłku mieliśmy spotkać się z Polką mieszkającą w Cancun. Agnieszka, bo tak jej na imię, opowiedziała nam o swojej przygodzie z Meksykiem, swoich doświadczeniach z lokalsami i czyhających na nas niebezpieczeństwach. Z tym ostatnim trochę przesadzam, ale w kraju tak obcym nam kulturowo zawsze warto mieć się na baczności.

Kolorowych napis jest najczęściej fotografowanym miejscem w Cancun
Pierwsze spotkanie z kuchnią meksykańską to strzał w dziesiątkę! Smakowało nam wszystko, w dodatku nie było wszędzie fasoli, czego się bałam lecąc w te rejony. Zjedliśmy jajecznicę po meksykańsku, czyli z papryką i pomidorami. Marcin wybrał opcję pikantniejszą z tutejszym chorizo. Dodatkowo posmakowaliśmy enchiladas – potrawki z kurczaka z warzywami owiniętej w placki tortilli. Pojedliśmy też egzotycznych owoców takich jak papaja, czy mango. A później wszystkie te smakołyki popiliśmy bardzo słodką kawą meksykańską.

Po sytym śniadaniu, razem z Agnieszką, udaliśmy się na wycieczkę na Isla Mujeres. To jedna z wysp leżących blisko Cancun, więc droga z centrum zajęła nam mniej więcej pół godziny. Następnie udaliśmy się na prom w Puerto Juaez – dobrze płynąć stąd jeśli chce się zaoszczędzić trochę pesos, w obie strony zapłaciliśmy po 300 pesos. Wyspa jest piękna! Niezbyt duża, stąd z łatwością można ją objechać niewielkim meleksem (wypożyczalnie są na każdym kroku, w porcie w Cancun lub na miejscu). Skorzystaliśmy z tej sposobności i cały dzień eksplorowaliśmy wyspę, kąpiąc się w pięknych, czystych i bezglonowych wodach Morza Karaibskiego. Czemu bezglonowych? Otóż dlatego, że w porze deszczowej, czyli dokładnie wtedy kiedy byliśmy w Cancun, Morze Karaibskie wyrzuca na ląd tuziny morskich roślin. Pomimo codziennego sprzątania plaże nie wyglądają jak z okładek folderów biur podróży. Jeśli jednak, tak jak my wybierzecie się na wyspę, problem znika.

Kolorowe napisy to część tutejszej kultury - staraliśmy się ich szukać w każdym nowym mieście

Według nas najpiękniejszą plażą wysypy okazała się Playa Norte. Spędziliśmy tu kilka godzin na plażowaniu i kąpielach morskich. Woda była tak ciepła, że nie czuliśmy różnicy temperatury z powietrzem przy wejściu! Oczywiście do momentu całkowitego nagrzania ciała podczas opalania. Warto zobaczyć także drugi kraniec wyspy. Jest bardziej dziki, mniej tu turystów, a plaże zastępują poszarpane klify. Licznie żyją tu iguany, które ani trochę nie przejmują się obecnością turystów. Na wyspie znajdują się także ośrodki nurkowe i ferma żółwi.


Piękne są także szlaki mniej uczęszczane przez turystów 

Meleksy oddaje się do godziny 18. Zostawiliśmy swój i udaliśmy się na wspaniałą kolację w morskim stylu. To właśnie tu jadłam najlepsze krewetki z czosnkiem podczas całej wycieczki do Meksyku! Polecam skosztowania na wyspie owoców morza lub tradycyjnego tacos z rybą. Wszystko jest świeże i smakowite. Wiele restauracji ma stoliki na tarasach nad samym morzem lub wręcz na plaży. Klimat jest niesamowity i można chłonąć go godzinami. Uwaga, ostatni prom odpływa z wyspy o 23! Warto wsiąść we wcześniejszy, bo nie wszystkim uda się złapać na wybrany przez siebie z powodu dużej ilości chętnych.

Kolejny dzień na Półwyspie Jukatańskim postanowiliśmy spędzić na plażach Zony Hotelowej. To miejsce, do którego docierają bogaci turyści skłonni wydawać dużo dolarów na piękne pokoje i hotele z basenami. W tym miejscu są najbardziej znane i najdroższe dyskoteki, czy restauracje. Niektóre hotele robią prawdziwe wow! My przyjechaliśmy w te okolice, by  zrobić sobie zdjęcia ze słynnym kolorowym napisem „CANCUN”, a także by opalić nasze blade ciała. Podobne napisy znajdują się w każdym mieście, w jakim byliśmy – przy części z nich także porobiliśmy sobie fotki.

Playa Norte to jedna z najpiękniejszych plaż, które zwiedziliśmy podczas trzytygodniowego pobytu w Meksyku

 Playa Delfines, bo przy niej znajduje się napis jest ładna, chociaż nie tak dobrze zagospodarowana jak plaże na wyspie. Liczne glony zniechęciły nas do kąpieli, dlatego postanowiliśmy zobaczyć inne okoliczne plaże. Były ładniejsze i mniej ładne, jednak wszystkie z dużym glonowym problemem! Jeśli ktoś ma ochotę wybrać się na Jukatan głównie dla plażowania i karaibskiej atmosfery radzę jechać w porze suchej. Należy się jednak liczyć z tym, że ceny wtedy rosną, a turystów jest o  wiele więcej niż w porze deszczowej. Nam deszcz nie straszny, więc nie byliśmy bardzo smutni kiedy złapał nas na jednej z plaż. Oznaczało to koniec plażowania, a początek przygody z cywilizacją Majów…

Cancun, z naszej perspektywy, to miasto niesamowite ze względu na to jak bardzo różni się życie w rejonie turystycznym, od tego w mieście. Cancun – wielkich resortów, jest bardzo drogie i tworzy atmosferę ekskluzywności, to które poznaliśmy my nie jest czyste, wcale nie tak bardzo drogie (dla przeciętnego Europejczyka), przepełnione zapachem ulicznego tacos i przerażającego ruchu drogowego. Duża część ludności jest tu sporo bogatsza niż w innych częściach Jukatanu, niestety mimo tego widać też biedę. Mimo problemów, z jakimi spotykają się mieszkańcy są stale uśmiechnięci i pozytywnie nastawieni do przyjezdnych.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…