W lesie tropikalnym poszukujemy wodospadów, czyli pierwsze spotkanie z Lombokiem…


Po pobycie na szczęśliwej wyspie Gili Air ruszyliśmy na Lombok. Z jednej strony słynie on z pięknych plaż, z drugiej z majestatycznego wulkanu Rinjani. Z Gili przypłynęliśmy do Bangsalu – małej miejscowości portowej, w której króluje paskudna zmowa taksówkarska. Było to jedno z niewielu miejsc, w których odczuwałam silną niechęć do tubylców. Nagabywacze byli głośni i lekko agresywni, nie reagowali na odmowę. Oczywiście ceny za wynajęcie samochodu z kierowcą lub taksówki pochodziły z kosmosu, dlatego i tym razem postanowiliśmy ruszyć w drogę per pedes. Niestety, cały czas za nami na skuterze jechał jeden z lokalsów – chciał nam koniecznie wcisnąć swoje usługi. Krzyczał na nas, zajeżdżał drogę, z czasem dołączyli do niego koledzy… Z niemalże każdym metrem cena malała, ale rosła agresja. W  końcu poddaliśmy się nagabywaczowi i zgodziliśmy na przewóz taksówką za umówioną cenę. Podróż ta nie należała do najprzyjemniejszych. Nasz kierowca nie mówił po angielsku, cały czas był naburmuszony – chyba z powodu zbyt niskiej ceny za kurs. Z duszą na ramieniu udaliśmy się w głąb wyspy…


Pierwszy przystanek miał odbyć się w pobliżu dwóch ukrytych w dżungli wodospadów. Nasz kierowca zatrzymał się na nieoznakowanym parkingu i ręką pokazał kierunek naszej drogi. Cóż zrobić? Uwierzyliśmy mu i ruszyliśmy ku przygodzie. Szlak wiódł cały czas przez las tropikalny, początkowo nie był dobrze oznakowany, ale potem droga robiła się prostsza, ogrodzona czymś w rodzaju kostki. Przez niemalże cały czas byliśmy tam sami, raz na jakiś czas mijaliśmy rodziny z dziećmi – na oko tubylców. Notorycznie przez szlak przepływały mniejsze i większe potoczki. Za pierwszy razem nawet zdejmowaliśmy buty, by ich nie pomoczyć… Byliśmy przekonani, że to jednorazowa przeprawa, ale okazało się, że szlak jeszcze niejednokrotnie przekraczał rzekę. Na szczęście pogoda była przepiękna, a zdejmowanie obuwia byłoby niepotrzebną gimnastyką. Droga do pierwszego wodospadu trwała około pół godziny.

Naszym oczom jako pierwszy ukazał się wodospad Sendang Gila znany głównie tubylcom i przewodnikom wycieczek. Prowadzą do niego schody w dół, które pokonuje się w jakieś 15-20 minut. Droga jest nieco uciążliwa, ale wynagradzają to widoki i coraz głośniejszy szmer wodospadu. Szlak kończy się niemal pod samym wodospadem. Nieliczni śmiałkowie wchodzą nawet do rzeki, by wziąć kąpiel w jej zimnych wodach. Miejscowa ludność wierzy, że woda ma tu uzdrawiającą moc. Wodospad robi duże wrażenie, chociaż nie aż tak wielkie jak znany nam z Bali Sekumpul. Po krótkiej przerwie, zbryzgani wodą z wodospadu, ruszyliśmy w dalszą drogę.



Kolejny przystanek to wodospad Tiu Kelep. Droga do niego wiedzie schodami w górę, a dalej wzdłuż rzeki. Widoki są oszołamiające. Rwąca rzeka uderza w kamienie, które starannie omija, a bujna roślinność wkrada się w każdą wolną przestrzeń. Miejscami musieliśmy wejść w rzekę, która akurat zalała szlak. Woda była niesamowicie zimna, ale przy tutejszym upale nie było to nieprzyjemne doznanie. Po niedługiej wędrówce udało się nam dotrzeć do celu. Wodospad ani przez chwilę nas nie zawiódł. Woda spływała po zielonych ścianach wieloma strumieniami. Największy z wodospadów (ponad 50m) spadał swobodnie przecinając mniejsze kaskady. Wszystkie wpadały razem do małego akwenu położonego u stóp wodospadu. Odbijająca się zewsząd woda tworzyła mgiełkę, która dodawała krajobrazowi mistycyzmu. Atmosfera była magiczna! W jeziorku położonym poniżej wodospadu można było się wykąpać. Podobnie jak w przypadku Sendang Gila tubylcy wierzą w magiczną moc tutejszej wody. Ponoć każda kąpiel odmładza pływaka o jeden rok… My nie próbowaliśmy zabiegu, ponieważ z tyłu głowy mieliśmy świadomość, że na parkingu czeka na nas zniecierpliwiony kierowca. Zawróciliśmy, chociaż słyszeliśmy, że gdzieś w okolicy można znaleźć jeszcze jeden wodospad…



Ukryte w dżungli wodospady są położone poniżej najwyższego szczytu Lomboku – Gunung Rinjani. Jest to drugi najwyższy wulkan Indonezji. Aby  zdobyć ten popularny szczyt trekkingowy, trzeba zarezerwować co najmniej 3 dni. Byliśmy tym nieco zawiedzeni, bo nastawialiśmy się na wulkaniczne krajobrazy... Wybór wycieczki na Rinjani byłby jednocześnie decyzją o braku plażowania na tej malowniczej wyspie, dlatego zrezygnowaliśmy z trekkingu. Mieliśmy jednak szczęście oglądać wulkan z różnych stron wyspy. Czujemy lekki niedosyt, co może być kiedyś powodem powrotu na tę piękną wyspę…



Na koniec dnia udaliśmy się w okolice miejscowości Kuta gdzie mieliśmy spotkać się z mieszkającymi na Lomboku Polakami – Wiolettą i Pawłem, którzy prowadzą tu hotel. To właśnie u nich zatrzymaliśmy się na kolejne dni.

Paweł odebrał nas spod marketu i zabrał na piękne wzgórze, gdzie znajdowała się nasza kwatera. W tym miejscu pragnę polecić Resort Lombok Hill Wiolett, który spełnia wszystkie oczekiwania turystów, a gospodarze są najmilszymi osobami na wyspie. Wioletta i Paweł każdego dnia znajdowali czas, by opowiedzieć nam o swoim życiu na Lomboku, a także o życiu ich pracowników. Pokazali nam warungi dla lokalsów, w których za grosze najadaliśmy się do pełna! Gospodyni robiła nam pyszne śniadania i świeże soki z egzotycznych owoców. Na zamówienie można było też zjeść obiad lub poprosić o zabiegi spa wykonywane przez lokalną specjalistkę. Wioletta z Pawłem organizują także wycieczki po Lomboku i pobliskich wyspach. Zawsze służą pomocą i dobrą radą. Hotel jest przepiękny, a panująca w nim atmosfera jest wyjątkowa. Jeśli ktoś z Was wybiera się na południe Lomboku – polecam miejscówkę z całego serca!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…