W drodze do Ubudu…


Naszym następnym przystankiem na Bali był Ubud. Nieduże miasto położone mniej więcej pośrodku wyspy, a więc rewelacyjna baza wypadowa na wycieczki po okolicy. Ubud nazywany jest także kulturalną stolicą Bali. Jest miejscem niezwykłym, urzekającym samą atmosferą. Mniej tu turystów nastawionych na imprezowanie i surfingowych frik’ów, a znacznie więcej backpacers’ów.


Nim jednak wylądowaliśmy w Ubudzie trafiliśmy do pięknej, największej na wyspie świątyni rodzinnej Taman Ayun. Ów przybytek należał niegdyś do dynastii królewskiej (XVII wiek) i mieści się nieopodal dawnej stolicy wyspy – Mengwi. Piękna budowla mieści się na wyspie położonej na porośniętym lotosem jeziorze. Świątynia jest zbudowana w tradycyjny sposób. Posiada 3 przedsionki, z którego najbardziej wewnętrzny zamknięty jest dla innowierców. Na każdy dziedziniec prowadzi brama w kształcie przeciętej góry Meru - mityczna góra, stanowiąca oś świata według kosmologii hinduistycznej i buddyjskiej, będąca siedzibą bóstw. Przejście każdych kolejnych wrót przybliża nas do smukłych wież meru, czyli znanych ze zdjęć wysokich wież z daszkami – zabudowań ceremonialnych i symboli świętych gór balijskich: Agung, Batur i Batukaru. Ilość daszków symbolizuje konkretnych bogów, a także nadaje im priorytet (im więcej tym ważniejsze bóstwo), zawsze jest nieparzysta.  Wewnątrz świątyni znajdują się także ołtarze ku czci przodków rodziny królewskiej.


Za pierwszą bramą, dostępną także dla turystów, tętni życie. Balijczycy przygotowują tu ofiary dla bogów, posiłki dla duchownych i dekoracje na ceremonie. Grillowane są tradycyjne potrawy takie jak sate – ayam, kawałki ubitego kurczaka z przyprawami w sosie orzechowym. Wszechobecne są także brugii – miejsce wypoczynku zmęczonych słońcem Balijczyków. Ciekawostką jest, że przed wejściem do świątyni znajduje się tablica z informacją, że kobiety podczas menstruacji nie powinny wchodzić na jej teren. Jest to związane z przekonaniem, że w tym czasie kobieta nie jest czyta, a więc niegodna kontaktu z bogami.



Po zwiedzaniu przepięknej świątyni Taman Ayun przyjechaliśmy do Ubudu. To nieduże miasteczko miało w sobie coś wyjątkowego, pewien magnetyzm odczuwalny niemalże od pierwszej chwili. Z jednej strony można je nazwać hałaśliwym, z drugiej zupełnie spokojnym. Jest to miasto nie pozbawione zabytków takich jak muzeum Puri Lukisam, muzeum sztuki Five Art Studio. Popularnym celem wycieczek do Ubudu jest też Małpie Sanktuarium. Żyje tu stadko makaków chętnych do obcowania z ludźmi, szczególnie jeśli zakupią dla nich banany i orzechy… Uwaga: te małpiszony kradną wszystko, co uda się im przechwycić – odradzam noszenie czegokolwiek w ręce.


My będąc w Ubudzie postanowiliśmy wziąć udział w kursie gotowania, o którego efektach opowiem Wam w kolejnym poście. Kupiliśmy sobie także wycieczkę na rafting rzeką Białą Agung. Był to nasz pierwszy rafting w życiu, dlatego zdecydowaliśmy się na prostszą trasę spływu (do kupienia były dwa rodzaje raftingu dla średniozaawansowanych i zaawansowanych). Wycieczka trwała kilka godzin i jest jedną z najczęściej przez nas wspominanych.



Otoczenie rzeki Białej to dżungla, której odgłosy słychać przez cały czas spływu. Początkowo rzeka nie ma dużego nachylenia, płynie spokojnie i nic nie wskazuje na żadne trudności, które spotkać nas mogą po drodze. Płynęliśmy w cztery osoby, razem z kapitanem załogi – wykwalifikowanym przewodnikiem. Po kilkunastu minutach rzeka okazała się bardziej rwąca, robiło się coraz fajniej, ale i coraz trudniej. Każde machnięcie wiosłem miało jakiś cel. Meandry robiły się coraz to większe i trudniejsze do pokonywania. Z rzeki wystawały kamienie, na których dość często lądował nasz ponton. Omijanie kamieni pod koniec nawet zaczęło nam nieźle wychodzić! Ale wtedy do akcji przybyły wodospady – pierwszy z nich zlatywał z klifu sąsiadującego z rzeką. Oczywiście, nasz przewodnik zrobił nam tę frajdę i poprowadził nas wprost pod niego. Byliśmy cali mokrzy! Kolejny wodospad, o wiele mniejszy spotkał nas na drodze rzeki – szybko spłynęliśmy o nim starając się nie uderzać w okoliczne kamienie. Koniec spływu to zupełne uspokojenie się rzeki – strefa do pływania wpław. Jako, że nie robiło to już nam żadnej różnicy, bo byliśmy mokrzy z chęcią popływaliśmy w pięknych okolicznościach przyrody. Rafting to przygoda nie do opisania! Jeśli ktoś lubi delikatne przypływy adrenaliny i sporty wodne koniecznie powinien tego spróbować!



Kolejną atrakcją, jaką wykupiliśmy będąc w Ubudzie była wycieczka do Parku Słoni w Toro. Obiekt to ogrodzony kawałek dżungli, po którym słonie mogą dość swobodnie się poruszać. Zwierzęta sprowadzone są tu z Sumatry, a misją ośrodka jest reprodukcja gatunku i umieszczanie młodych osobników w ich naturalnym środowisku. Mimo, że spędzenie dnia ze słoniami było fantastycznym przeżyciem to mamy szczerą nadzieję, że są traktowany w należyty sposób, a misja jest potwierdzona faktycznymi działaniami firmy, a nie tylko ładnym jej brzmieniem. Jak wyglądała nasza przygoda w Parku Słoni? Otóż odwiedziliśmy park wcześnie rano, by móc zacząć dzień od kąpieli. Zarówno my, jak i nasi zwierzęcy przyjaciele. Otrzymaliśmy od obsługi gąbki i węże z wodą, by móc umyć powierzonego nam na ten dzień słonia. Według relacji pracowników ośrodka słonie kochają wodę i chętnie uczestniczą w kąpieli z turystami. Umyty słoń, razem ze swoim opiekunem i turystą udawał się na pływanie w specjalnie przeznaczonym do tego basenie. Pływanie ze słoniami było niesamowitą frajdą, uśmiech nie schodził mi z twarzy. Miałam wrażenie, że one naprawdę to lubią! Po porannej kąpieli udaliśmy się na śniadanie. Jedzenie w Parku Toro było smaczne, chociaż nikt z nas nie chciał spędzać tu dużo czasu. Wszyscy zjedli szybko i udali się na śniadanie naszych słoniowych przyjaciół. Ich karta dań była bardziej ograniczona niż nasza – mogliśmy nakarmić je pędami bambusa lub owocami. Po tej  części pobytu miało nastąpić clue – wyprawa na słoniu przez tutejszą dżunglę. Przejażdżka ta nie trwała długo, jednak była sporą atrakcją! Słoń poruszał się powoli, chyba że zobaczył gdzieś daleko gałązkę, którą akurat chciał zjeść…albo kałużę, w  którą koniecznie chciał wejść! Z jednej strony słoni bieg był lekko przerażający, z drugiej podobało się nam to, że słoń nie miał wyznaczonej konkretnej trasy, a mógł pokazać nam swoje ulubione miejsca w Parku. Tym, co podobało się nam najmniej był pokaz słonich sztuczek. Pokaz nie był długi, miał na celu pokazanie efektów szkolenia tych mądrych zwierząt. Jak dla mnie był zbyt cyrkowy, ale na pewno pokazywał umiejętności słoni. Cały dzień należał do bardzo udanych, ponieważ samo przebywanie wśród słoni wywoływało na naszych twarzach stały uśmiech. Dzisiaj nie wiem, czy zdecydowałabym się jeszcze raz na pobyt w takim miejscu – jednak wolę oglądać zwierzęta w miejscu ich naturalnego przebywania. Mimo to, przyznaję było super. A mnie pozostaje nadzieja, że słonie w Parku Toro są szczęśliwe.


Jako, że Ubud to stolica kulturowa Bali, a także ulubione miasto artystów udaliśmy się na wieczorny pokaz tańca ceremonialnego kecak dance.  Wieczorami świątynie wioski zamieniają się w unikatowe mistyczne budowle, w których tańcem przedstawiane są oczekiwania bogów wobec ludzi. Widowisku towarzyszy śpiew chóru męskiego wymawiającego słowo „kecak” w taki sposób, że tworzą orkiestrę. Aktorzy pojawiający się w spektaklu przedstawiają elementy Ramajany – hinduskiego eposu opowiadającego historię porwania i uwolnienia Sity – żony Ramy. Taniec kecak zrobił na nas duże wrażenie, ale nie był jedyną atrakcją wieczoru. Zaraz po rytualnym kecak’u zobaczyliśmy w tańcu dwie pięknie ubrane dziewczynki. Przez cały pokaz poruszały się one z zamkniętymi oczami w rytm śpiewu chóru mieszanego. Celem tańca było odstraszanie chorób i nieczystości. Jego nazwa to Sanghyang Pedari Dance. Ostatnim elementem pokazu był Taniec w Ogniu. Jeden z aktorów wbiegał podczas niego do ogniska płonącego pośrodku dziedzińca Świątyni. Taniec był niezwykle efektowy.


W rytualnych tańcach w świątyni bierze udział cała wioska. Niechęć do występów jest traktowana jako wyobcowanie lub brak poczucia przynależności do wspólnoty. Z tego powodu podczas rytuałów można zobaczyć przekrój społeczeństwa – od najmniejszych dzieciaczków do starusieńkich dziadków.

Nasz pobyt w Ubudzie dopełnił pobyt w SPA. Nie wiem, czy to klimat miasta, czy wakacji ale tutejszy masaż był najlepszym, w jakim miałam przyjemność uczestniczyć. Gdybyście mieli kiedykolwiek możliwość poddać się relaksowi w Salonie Urody Sang Spa w Ubudzie – polecam z całego serca.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…