Na szczycie aktywnego wulkanu…
Droga z Yogyakarty w okolice
wulkanu Bromo była długa i męcząca, zajęła nam prawie cały kolejny dzień –
około 8-10 godzin. Przejazd tutejszymi ulicami stanowił jednak przygodę samą w
sobie. Do dziś z krzykiem budzę się kiedy śni mi się sposób wyprzedzania
naszego kierowcy! W dodatku autobusy w Indonezji nie są najbardziej zadbane…
Mimo to dzięki tej trasie zobaczyliśmy spory kawałek wyspy. O późnych godzinach
wieczornych dojechaliśmy do miejscowości leżącej u stóp wulkanu. Droga była
bardzo kręta, a zza okien dopływał do nas straszny smród. Myśleliśmy, że to
spaliny tutejszych busów – jak okazało się następnego dnia za nieprzyjemny
zapach odpowiedzialne były wywiewy z wulkanu.
Pobudka o 3 rano, nieprzyjemny zapach
siarki, a z głośnika Toyoty Land Cruiser, którą mieliśmy udać się na punkt
widokowy popłynęła melodia „Moves like
Jagger” – cóż za ironia? Przecieraliśmy ze zdziwieniem zaspane oczy, ale
kierowcy ani się śniło ściszyć muzykę… Przeżycie to było lekko traumatyczne,
ale rozbudziliśmy się znacznie szybciej niż normalnie. Na wschód słońca
udaliśmy się na wulkan Penanjakkan –
miejsce skąd można podziwiać trzy budzące się do życia wulkany Bromo – Tengger – Semeru. To
obowiązkowy, chociaż niezwykle popularny i komercyjny punkt wycieczki na Jawę.
Wschód to prawdziwy spektakl światła, w którym zarówno wulkany, jak i niebo
przybierają wszystkie możliwe kolory. Na naszych oczach budził się kolejny
dzień. Semeru – najwyższy z wulkanow na „dzień dobry” puszczał obłoczki dymu,
co dodawało uroku temu wyjątkowemu wydarzeniu. Wraz z upływem czasu kaldera Tengger wypełniała się mgłą i chmurami, a my odczytaliśmy to za
znak, że pora wsiadać w samochód i udać się na szczyt sławnego wulkanu Bromo.
Aby dostać się na wierzchołek Bromo trzeba pokonać Morze
Piasku Wulkanicznego. Przez całą drogę towarzyszył nam księżycowy wręcz
krajobraz. Co leniwsi mogą pokonać tę drogę na konikach, które wożą turystów aż
do schodów na sam szczyt. Jest ich 253 i nie są specjalnie strome, więc nie
potrzeba wybitnej kondycji, by zdobyć ten jawajski szczyt. Bromo mierzy
2 392 m n.p.m., ale jedynie 133 m powyżej okalającej go kaldery. Na
szczycie wokół małej kaldery poprowadzona jest wąska dróżka pozwalająca obejść
ją dookoła. Jest to jednak atrakcja dla odważnych! Jako, że wulkan jest wciąż
aktywny z jego wnętrza wydobywają się dymy, a także silny zapach siarki.
Najgroźniej brzmią jednak chlupoty lawy znajdującej się poniżej…
Wycieczkę na wulkan Bromo trudno
nazwać trekkingiem, bo jest krótka (powolne przejście całości ze zdjęciami nie
zajmuje więcej niż półtorej godziny) i nie wymaga specjalnego wysiłku. Widoki
są jednak przepiękne, a siarka…niezwykle śmierdząca! Mimo, że wcześniej
mieliśmy do czynienia z innymi wulkanami żaden nie zrobił na nas tak dużego
wrażenia jak ten. Świadomość aktywności sejsmicznej Bromo dodatkowo rozbudzała
wyobraźnię…
Wycieczkę warto połączyć ze
zwiedzaniem innych wulkanów znajdujących się po tej stronie Jawy – najbardziej
typową wycieczką jest wejście na wulkan
Kawah Ijen. Niestety na ten dzień zaplanowaliśmy już przepłynięcie na wyspę
Bali i z dużym żalem musieliśmy odpuścić tę atrakcję.
Co do podróży na Bali, trwała ona
kolejne długie godziny – mimo że na mapie wyglądało to na niewielką odległość.
Dodatkowo przesiedliśmy się tu na autobus lokalny, w którym nie dosyć że
brakowało miejsca na nogi to można było palić papierosy. Na Jawie palą wszyscy!
Z tego powodu w ciągu pół godziny w autobusie zrobiła się komora gazowa, a
smród papierosowy doprowadzał nas do szału! Mieliśmy nadzieję odpocząć od niego
na promie – niestety tu też wszyscy pali! Po wielu godzinach drogi autobus
wysadził nas w stolicy wyspy – Denpasarze.
Dalej musieliśmy dotrzeć taksówką…
Komentarze
Prześlij komentarz