Norwegia 3: Lodowiec, którego nie da się objąć wzrokiem…


Kolejny dzień był wspomnieniem pięknej pogody. Chmury okryły dokładnie całe niebo, a od czasu do czasu padał deszcz. Mimo to dalej realizowaliśmy plan zwiedzania Norwegii.
 
Kiedy w Polsce już dawno przekwitną przebiśniegi i krokusy w Norwegii pada śnieg


Pierwszym punktem, do którego zmierzaliśmy był wodospad Drivandefossen w Skjolden. Droga do wodospadu jest słabo oznakowana, widać jedynie „dziki parking” i wydeptaną ścieżkę. Nie do końca pewni czy jesteśmy w dobrym miejscu udaliśmy się na wycieczkę. Trasa wiodła początkowo wzdłuż rzeczki, później odkrywał się przed nami kawałek wodospadu. Widok zaczynał być imponujący tak samo szybko, jak zbliżająca się ulewa. Zaopatrzeni w odzież przeciwdeszczową nie chcieliśmy się poddawać. Jednak w pewnym momencie rozległ się huk! Początkowo myśleliśmy, że to burza lub ćwiczenia wojskowych myśliwców – jednak żaden znak na niebie na to nie wskazywał. Przypomniało mi się, że już kiedyś słyszałam ten dźwięk… Było to kilka lat temu pod Krzyżnym (przełęcz zamykająca Orlą Perć w polskich Tatrach) – otóż dźwięk ten to lawina kamienna! Na wzniesieniu po przeciwnej stronie wodospadu zobaczyliśmy kłębowiska kurzu, to stamtąd wydobywał się złowrogi huk. Lawina nie trwała długo, jednak razem z psującą się pogodą skutecznie nas wystraszyła. Postanowiliśmy się wycofać i wrócić do samochodu – przecież jeszcze nie jeden wodospad przed nami. Oczywiście będąc w samochodzie żałowaliśmy, ale z drugiej strony dokładniej przyglądaliśmy się górskim zboczom…

Jostedalsbreen to największy lodowiec na kontynencie europejskim - większe są tylko na Grenlandii! 


 Prawdziwym celem tego dnia był lodowiec Jostedalsbreen - największy w Europie kontynentalnej. Lodowiec ten rozciąga się na powierzchni 487 . Jego najwyższy punkt sięga 1957 m n. p. m., a ramiona lodowca tworzą ponad 50 dolin. Bardzo chcieliśmy zapisać się na trekking po lodowcu, ale okazało się że najwcześniejsze eskapady ruszają 15 maja. Postanowiliśmy więc zobaczyć lodowiec z kilku stron i podejść do niego najbliżej jak tylko się da. W tym celu udaliśmy się do 4 jęzorów tego giganta. Najlepsze wrażenie zrobił na nas Briksdalsbreen. Podejście pod lodowiec związane było z krótkim trekkingiem – wycieczka w obie strony zajmuje około półtorej godziny. Droga do jęzora lodowca prowadzi doliną zamkniętą wysokimi górami. Miejsce to obrazuje w świetny sposób aktualny problem ekologiczny jakim jest topienie się lodowców. Od 2000 roku lodowiec cofnął się o niemalże 250 m przez co oddzielił się od leżącego pod nim jeziora. Wzdłuż szlaku turystycznego ustawione są tablice przypominające dokąd sięgał lodowiec w czasach swojej świetności.

Przy jeziorku lodowcowym temperatura znacząco spada, a wiatr jest zimny jak nigdzie indziej...
I te odgłosy pracującego lodowca....


Lodowiec zrobił na nas wrażenie, chociaż część efektu „wow” zabrała nam brzydka pogoda. Możemy jednak potwierdzić – lód lodowcowy jest niebieski i wydaje z siebie charakterystyczne odgłosy, które budzą delikatny lęk. Na pewno kiedyś wrócimy pod któryś z lodowców, a jeśli tylko będzie możliwość udamy się na trekking. W końcu kto wie ile jeszcze czasu będą cieszyć nasze oczy…

Duża część starych domów w Norwegii jest drewniana i kryta dachem z trawą! Ta moda powraca :)


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…