Kolejny dzień w Rumunii rozpoczęliśmy od... zepsucia kamerki, a więc jednej z ulubionych zabawek Marcina! A właściwie od jej sticka, czy zupełnie szczegółowo śruby go trzymającej. Zdarzenie to miało niemały wpływ na nasze humory i gęstniejącą atmosferę... mimo to ruszyliśmy w drogę. Celem był Cestelul Peles w Sinai - najpiękniejszy zamek, który widzieliśmy. Ale po kolei... do zamku dojechaliśmy na godzinę 10 i parking był PUSTY! Cóż za ulga, szczególnie po wczorajszej rzece turystów w Branie! Kilka minut spacerkiem i dotarliśmy pod sam gmach.
 |
Wyjątkowy Castelul Peles, czyli bawarski zamek w centrum Karpat |
Zamek w Sinai to dawna letnia rezydencja władców Rumunii. Wzniesiono ja w XIX wieku na polecenie króla Karola I. Włodarz nakazał jej budowę według planów niemieckiego architekta, w stylu popularnym wówczas w Bawarii. Wystrój pałacu ukończony został w 1914 roku. Jego sale są niezwykle bogato zdobione i warte zobaczenia. W mojej ocenie to najbardziej warte zobaczenia wnętrza jakie widzieliśmy. Cena zwiedzania jest dość wysoka jak na Rumunię - warto zarezerwować 80 lejów, by poza zwiedzaniem kompleksu móc porobić zdjęcia. Mimo to szczerze polecam, bo jest co oglądać! Z reszta liczby mówią same za siebie: całkowity koszt budowy zamku szacowany jest na 16 mln lei w złocie, czyli ok. 120 mln USD!! Poza tym zlokalizowany jest w pięknych okolicznościach przyrody u podnóża Karpat.
 |
Za drugim podejściem udało się odwiedzić kanion Canionul Șapte Scări |
Tego dnia pogoda dopisywała, więc postanowiliśmy dorzucić ponowne do naszego planu Kanion 7 drabin i wodospadów. Na parkingu pod atrakcją szybko się przebraliśmy i ruszyliśmy w drogę. Początkowy fragment wędrówki to płaska dolinka z ładnym widokiem na pobliską górę lub podszywający teren las. Idzie się bardzo przyjemnie. Trasa jest dość popularna wśród tubylców więc po kilku krokach przestają dziwić tu i ówdzie opalające się dziewczyny lub piknikujące rodziny. Idąc w górę doliny coraz bardziej wchodzi się w las, pojawiają się potoki i niewielkie trudności na trasie. Odcinek do rozejścia się szlaków jest darmowy i przejście go zajmuje około godziny. Drogę powrotną można pokonać używając specjalnie przygotowanych tyrolek - atrakcja kosztuje 50 lei. My nie skierowaliśmy się jednak z powrotem do samochodu, ale udaliśmy do kanionu. Droga do niego nie należy do trudnych, można zabrać starsze dziecko i da radę :-) Po kilku minutach doszliśmy do pierwszej drabinki, a za nią do kolejnej i kolejnej... Faktycznie było ich siedem i większości z nich towarzyszyły wodospady. Przypuszczam, że większa frajda jest wiosną niż latem, kiedy to w wodospadach jest więcej wody. Ale i tak było fajnie! Cała wycieczka powinna zabrać Wam około 3-4 godziny. Nam udało się pokonać trasę szybciej, momentami prawie biegiem, a to z powodu nieustannego pośpiechu, by zobaczyć jak najwięcej.
 |
Zamek chłopski w Rupei - propozycja dla tych którzy unikają tłumów turystów |
Chwila odpoczynku, napój na ostudzenie emocji w restauracji przy parkingu i dalej w drogę. Tym razem do zamku chłopskiego w Rupei. Zamek już z drogi prezentował się pięknie. Zdecydowanie górował nad okolicznymi wsiami. Tu także wrażenie robiły snopki słomy na tle wyjątkowo pięknych wzgórz. Samo poruszanie się samochodem po Rumunii jest atrakcją. Mija się tysiące pięknych miejsc, z których niemal każde jest niepowtarzalne. A to znajdujemy się we wsi, w której czas się zatrzymał, a to z lesie gdzie wypatrujemy ze strachem niedźwiedzia, a to w majestatycznych górach... Można wyliczać bez końca! Wracając do zamku jest nieco gorzej zachowany niż ten Rasnovie, ale za to niemalże zupełnie pozbawiony ciekawskich turystów. Spokojnie można obejrzeć każdy zakątek i podziwiać panoramę z najwyższego punktu kompleksu.
 |
Kościół warowny w Viscri |
Z zamku udaliśmy się do jednego z najbardziej znanych kościołów warownych w Rumunii - Białego Kościoła w Viscri. Okazało się, że zabytek z listy UNESCO i to w Europie wcale nie musi mieć dojazdu drogą asfaltową! Było to dla nas dużym zaskoczeniem, ponieważ uważaliśmy, że zła sława tutejszych dróg to echo starych czasów. Tymczasem nie dość, że ktoś zwinął tu asfalt to jeszcze wykopał niezłe dziury! Jechało się fatalnie i gdyby nie wprawa Marcina za kołkiem to pewnie byśmy zawrócili. A szkoda, bo Biały Kościół okazał się ciekawą miejscówką. Świątynia poza tym, że pełniła funkcję sakralną to była także schronieniem dla mieszkańców pobliskich wsi w przypadku niebezpieczeństwa. Dzisiaj można zobaczyć tu kilka pomieszczeń, w których eksponowane są produkty związane ze starą wsią rumuńską. Panuje tu także specyficzny zapach, który Marcin pamięta z wakacji u cioci na wsi - jak dla mnie to mokra słoma i mysz, ale faktycznie zapachy na myśl przywodzące wieś sprzed lat. Będąc w Rumunii mieliśmy wrażenie, że jest tu ogólny kult wsi, że wciąż zajmuje ona ważne miejsce w sercach Rumunów i ich gospodarce. Wracając do sławetnego dojazdu, oczywiście nie omija on współczesnej wsi, czyli biegających boso dzieci, krzątających się gęsi i kaczek, a nawet babrających się w błocie świń. Można tez zobaczyć obrazek jakiego u nas już chyba nie znajdziecie - otóż pracującego w polu konia z wozem drabiniastym! Czas jakby się zatrzymał, a my ruszyliśmy dalej.
 |
A może po prostu uciec na wieś...? |
Wieczorem dotarliśmy do średniowiecznej Sighișoara, miasta które bardzo warto zobaczyć będąc w Transylwanii. To kolejna miejscowość, która poza zabytkami ma niepowtarzalny charakter i chociaż jej zwiedzanie zostawiliśmy sobie na ostatni dzień to spędziliśmy dużo czasu chodząc małymi uliczkami i delektując się tutejszym spokojem.
Komentarze
Prześlij komentarz