W krainie Dacji, Drakul i zamków chłopskich... dzień 5.

Ostatni dzień naszego wypoczynku w Rumunii upłynął pod znakiem średniowiecznego miasta Sighișoara. Miasteczko nad rzeką Târnavą Mare w Transylwanii było plenerem podczas jednej z bitew powstania węgierskiego, w którym poległ węgierski poeta Sándor Petőfi. Jest to jeden z najlepiej zachowanych średniowiecznych zespołów miast w tej części Europy.


W drodze na Wieżę Zegarową
Swoje zwiedzanie rozpoczęliśmy od wejścia w mury obronne. Niemalże każda uliczka Starego Miasta to tajemniczy zakątek, który warto zobaczyć. Polecamy odejść od utartej ścieżki prowadzącej jedynie do Domu Drakuli i Kościoła na Wzgórzu poprzez szkolne schody. Warto zajrzeć właśnie w te małe uliczki, zobaczyć kolorowe kamienice, zamyślić się i poczuć tutejszy klimat. Fajny widok roztacza się z Wieży Zegarowej z 1556 roku stojącej przy głównym placu. Na wieży odnaleźć można polski akcent – oznaczenie kilometrażu do Warszawy i…Zamościa! Byliśmy nieco zaskoczeni wyborem miast, ale fajnie że  Polska pojawia się dwukrotnie!

Polska to nie tylko Warszawa! Z Sighișoari do Zamościa jedyne 512 km.
Miasto jest niezwykle urocze i można spędzić tu cały dzień, którego my oczywiście nie mieliśmy. Wylot coraz bliżej, a my wciąż nienasyceni Rumunią! Powrót do kraju odbywał się z Klużu-Napoki, więc szybciutko wsiedliśmy w auto żeby zdążyć zobaczyć cokolwiek w centrum Klużu. Niestety, droga okazała się jedną z gorszych na naszej drodze i trwała niewspółmiernie długo do naszych oczekiwań. Zdążyliśmy jedynie zjeść smaczny obiad na głównym placu i pojechać na lotnisko.

Czasami mniej znaczy więcej - Kluż-Napoka pozostaje dla nas tajemnicą...
Wyjazd do Rumunii uważamy za bardzo udany. W krótkim czasie, bo jedynie w 5 dni, udało się nam zobaczyć dość duży fragment Transylwanii. Dzisiaj pewnie inaczej zagospodarowalibyśmy swój czas, a to dlatego że ciągle było nam gdzieś śpieszno. Miejsca w tej części Rumunii są tak piękne i jest ich tak dużo, że potrzeba na nie zdecydowanie więcej czasu.

Sama jazda po Rumunii to nie lada gratka - polecamy wynajęcie samochodu.
Wyjeżdżając myślałam sobie „…a nóż będzie fajnie!”, dzisiaj nie mogę się już doczekać kolejnej wyprawy w inne regiony Rumunii – zastanawiamy się nad wybrzeżem albo nad północą kraju… Nasza chęć powrotu to najlepsza rekomendacja dla tej destynacji. Kochani, walizki w dłoń i jedźcie do Rumunii, póki nie jest zalana przez turystów, póki odnaleźć można w niej spokój i dziewiczą niemalże przyrodę!


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…