Meksyk 7: Prekolumbijskie miasteczko Uxmal…
Uxmal to miejsce, którego po prostu nie można pominąć zwiedzając
Półwysep Jukatański. Czy to najpiękniejsze ruiny w jakich byliśmy? Trudno
powiedzieć, ale na pewno są wyjątkowe…
Największa piramida strefy archeologicznej ma 35 m wysokości - robi wrażenie! |
Z Meridy do Uxmalu jechaliśmy
trochę ponad godzinę. Trasa nie jest ciężka i wiedzie w większości przez puszczę.
Po tygodniu przyzwyczailiśmy się już do tego obrazka więc nie ekscytujemy się
zbytnio, gdy naszą drogę przebiega ostronos, czy przefruwa nad nami orzeł…
Żartuję, zawsze robi to na nas wrażenie! Do ruin dojechaliśmy względnie
wcześnie, jak zwykle podczas pobytu w Meksyku. Poza naszym samochodem parking
był prawie pusty. Nie czekając na tłumy ruszyliśmy na podbój kolejnego
miasteczka Majów.
Strefa archeologiczna jest ogromna i wyjątkowo piękne są tutejsze widoki |
Już na samym wejściu
przywitaliśmy się z wielką Piramidą Czarownika. Budowla złożona jest z pięciu
poziomów – każdy z osobną świątynią, co łączenie daje wysokość 35m. Przybytek
był budowany dla boga deszczu – Chaca. Piramida robi wrażenie tym większe, że w
dobrym stanie zachowane są elementy zdobiennicze – maski i płaskorzeźby bóstw.
Uxmal to majańskie miasto –
państwo. Gdzie się nie obejrzysz tam jakaś piramida, budowla, albo chociaż
boisko do gry w poletę. Terytorium archeologiczne jest duże i spokojnie można
tu spędzić nawet ponad 3 godziny! Oglądanie ruin jest w tym miejscu szczególnie
fascynujące, ponieważ to właśnie tutaj krzyżowały się style architektoniczne
charakterystyczne dla budownictwa Majów. Możemy wyróżnić chociażby styl Puuc,
nazwany tak od wzgórz okalających okolice Uxmal. W tym stylu zbudowana została
Piramida Czarownika. Innym stylem jest Rio Bec – jego przykładem może być Pałac
Gubernatora. Szukanie różnic i podobieństw między budowlani to nie lada
wyzwanie, ale i fajna zabawa.
Kilkakrotnie udało się nam spotykać papugi i inne kolorowe ptaszki. Ich wypatrzenie w dżungli nie jest wcale łatwe! |
Dodatkową wartością ruin w Uxmalu
jest to, że kryją się one w lesie tropikalnym. Wybierając dłuższą trasę
wycieczki można natknąć się na zupełnie ukryte za drzewami świątynie. Istnieje
ogromna szansa na spotkanie z przeróżnym
ptactwem, w tym z kolorowymi papugami. Uwaga pod nogi, co rusz to jakaś
jaszczurka!
A na deser...coś słodkiego! |
Po wizycie w ruinach przyszła
pora na coś słodkiego. Otóż zachęceni reklamą udaliśmy się do muzeum COCO STORY – czyli opowieści o
tym jak z kakao powstaje czekolada. Muzeum jest ciekawą odskocznią od tego, co
na co dzień zwiedza się w Meksyku. Ponadto pełno tu nawiązań do kultury Majów.
Podczas zwiedzania mieliśmy nawet okazję uczestnictwa w inscenizowanej
ceremonii picia kakao. To niezwyczajne przeżycie. Majowie nawołują się
muszlami, udają do szamana, który święci ziarna kakaowca w języku maya.
Wszystko wygląda bardzo rzeczywiście! A może ceremonia odbywała się na serio?
Mistrz ceremonii picia kakao przez Majów |
Podczas wizyty w muzeum wypiliśmy
też pyszny napój kakaowy z dodanymi przez siebie przyprawami. Ja postawiłam na
kakao z cukrem, Marcin na kakao z chilli – też było niezłe, chociaż w moim
guście nie jest ten pozostający na jakiś czas ostry posmak.
Wizyta w muzeum to też możliwość smakowania tutejszego kakao z rożnymi aromatami |
Jednym z celów Muzeum jest także
ratowanie chorych zwierząt z puszczy. Tym sposobem mieliśmy okazję spotkać dwa
jaguary – niestety żyjące na wybiegach. Te niezwykle piękne zwierzęta są
jednymi z trzech największych gatunków dzikich kotów na świecie! Spotkaliśmy tu
także małpki i zwierzęta kopytne oraz krokodyla. Pozostaje nam wierzyć, że nie
zostały one schwytane do swoistego zoo, ale że faktycznie misją ośrodka jest
pomoc i leczenie chorych i słabych osobników.
Jeszcze tego samego dnia udaliśmy
się w daleką drogę do stanu Quintana Roo, a ściślej mówiąc do miejscowości
Bacalar. Droga była bardzo długa, trwała ponad 5 godzin. W tym czasie
przeżyliśmy wielką tropikalną burzę, podczas której nie było widać na drodze
nic, chociaż Marcin upiera się, że widział linie wyznaczające pasy jazdy. Po
ulewie (niecałe pół godziny po ulewie) wyszło słońce i naszym oczom ukazał się
błękit nieba. Pokazuje to, jak bardzo zmienna jest tutejsza pogoda. W porze
deszczowej faktycznie padało nam prawie każdego dnia. Deszcze najczęściej
rozpoczynały się po godzinie 18, co nie przeszkadzało w zwiedzaniu stref
archeologicznych. Od czasu do czas zdarzał się deszcz w ciągu dnia, ale trwał
maksymalnie pół godziny i zaraz po nim przebijało się słońce.
Komentarze
Prześlij komentarz