Meksyk 4: Dwie cenote jednego dnia i ruiny Majów na dokładkę…


Kolejny dzień w Meksyku to gwarancja kolejnych przygód. Tego dnia postanowiliśmy udać się w mniej popularne miejsce jakim są ruiny miasta Ek’balam. Miasteczko to leży nieopodal naszej bazy wypadowej i dojechaliśmy do niego w niecałe pół godziny. Uwaga: droga do ruin wiedzie prosto, skręcając w lewo do Ek’balam dojedziecie do malutkiej miejscowości, w której czas się zatrzymał. Jeśli macie więcej czasu warto tu przystanąć i przez chwilę przyjrzeć się potomkom Majów, którzy jakby nie zauważają Waszej obecności i oddają się swoim codziennym zajęciom. Nam udało się tam zabłądzić i dotarliśmy tam zupełnie nie celowo.

Cenota w samym sercu uroczego miasta Valladolid - niestety nie można się w niej kąpać!
Po krótkiej przerwie w uroczej wiosce Ek’balam dotarliśmy do strefy archeologicznej. Już na pierwszy rzut oka jest ona zupełnie inna niż sławne Chichén Itzá. Na parkingu, poza naszym, nie było prawie samochodów, a o tłumach turystów należało zapomnieć. Tego dnia mieliśmy poczuć się niczym Indiana Jones. Prekolumbijskie miasteczko Ek’balam rozkwitło w VIII wieku, a niedługo później zostało opuszczone z niewiadomych przyczyn. Duża część ruin nadal kryje się w dżungli i jest miejscem zainteresowania archeologów. To, co przyciąga największą uwagę to ogromny akropol, na który można wejść. Akropol ten kryje w sobie wiele świątyń, w tym jedną pięknie odrestaurowaną w kształcie rozdziawionej paszczy jaguara.

W ruinach Ek'Balam można poczuć się jak prawdziwy odkrywca 

Naprzeciwko akropolu mieści się mniejsza świątynia – piramida, na którą także można wejść. Jest z niej wyjątkowo piękny widok na ruiny i rozległe lasy dookoła. Kiedy dotarliśmy w to miejsce byliśmy zupełnie sami – czuliśmy zew przygody. Poza dwiema największymi świątyniami w strefie archeologicznej jest wiele mniejszych lub mniej odrestaurowanych obiektów, które warto zobaczyć. Ma się tu wrażenie bliższego obcowania z naturą niż w miejscach popularnych dla turystów masowych. Jedyne, co dziwi w Ek’balam to cena zwiedzania obiektu. Jest tak samo wysoka jak Chichén Itzá, które jednak jest bardziej zajmujące w zwierzaniu, no i zdecydowanie bardziej znane… Mimo to warto tu przyjechać.

Tutejsze piramidy są niemalże puste, ich duża część leży w dżungli...

Na terenie strefy archeologicznej, w bezpośrednim sąsiedztwie świątyń znajduje się cenota. Można do niej iść pieszo lub wypożyczonym rowerem. My wybraliśmy drugą opcję, ponieważ odległość do jaskini wynosiła prawie 2km, a żar lał się z nieba. Przejażdżka rowerem należała do przygodowych po pierwsze dlatego, że rowery w żadnym razie nie były dopasowane do konkretnego turysty, a po drugie dlatego że nie była to prosta asfaltowa ścieżka, a raczej dróżka w dżungli. Mimo to fajnie było się przejechać. Do cenote X’Canche dotarliśmy po około 15minutach jazdy. Była ona subiektywnie jedną z ładniejszych, które widzieliśmy na Jukatanie. Gdybyście kiedykolwiek wybierali się w te strony pamiętajcie, by zawsze mieć przy sobie stroje kąpielowe – my zostawiliśmy nasze w samochodzie, więc tym samym nie mieliśmy jak wykąpać się w pięknej studni krasowej. Było nam bardzo żal, tym bardziej że czekały tu na turystów atrakcje takie jak zjazd tyrolką do wody, czy przejazd nad dżunglą i cenotą. Zasmuceni lekko swoim zapominalstwem postanowiliśmy obejść dookoła X’Canche, a następnie udać się do innej cenoty żeby wreszcie się schłodzić!

Jeśli gdziekolwiek widzicie hasło CENOTE koniecznie bierzcie kostiumy kąpielowe!


Jak postanowiliśmy, tak zrobiliśmy. W ciągu kolejnych 30 minut dojechaliśmy do cenoty X’Keken. To zupełnie inne miejsce, niż zwiedzaliśmy do tej pory. W parku obok siebie leżą dwie studnie krasowe. My wybraliśmy się do jednej, ze względu na czas (atrakcje często są otwarte do 17:00). Nasz wybór padł na cenotę Samula. Jest ona zlokalizowana niemalże w całości pod ziemią, a słońce wpada tu jedynie cienką stróżką. Woda jest bardzo zimna, co jest całkiem przyjemne po dniu spędzonym na pełnym słońcu. Studnia jest dobrze oświetlona dzięki czemu można przyjrzeć się zwisającym z jej sklepienia stalaktytom. Kąpiel w tym jaskiniowym jeziorze jest niemałą frajdą, dlatego zostaliśmy do momentu, w którym obsługa informowała o zamknięciu obiektu. W każdej cenocie można wypożyczyć kapok, przeprowadzone są także liny, które pozwalają odetchnąć od pływania. X’Keken to miejsce zdecydowanie warte polecenia.

Ten uroczy Meksykanin pilnuje porządku przy akropolu w Ek'Balam


Podczas pobytu w Valladolid zauważyliśmy, że jest tu najwięcej cenot na całym Jukatanie. Warto zabłądzić do jakiejś mniej uczęszczanej przez turystów. Każda bowiem jest inna i pokazuje jak niesamowita jest Matka Natura!

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Meksyk 1: Cancun, czyli kurort pełen kontrastów…

Meksyk 10: Kanion Sumidero, czyli pierwszy dzień w stanie Chiapas…

Ugotowani na Bali, czyli kilka przepisów z kursu gotowania w Ubudzie…