Trzeci dzień w Transylwanii, a czuliśmy się niemalże jak u
siebie. A to za sprawą nieprzeciętnie sympatycznych lokalsów!
Zastanawialiśmy
się nawet, czy to kwestia szczęścia, czy zmian społecznych i cywilizacyjnych.
Nie oszukując się w Polsce Rumunii nie mają najlepszej sławy. Przed wyjazdem
moja ciocia, która kilka lat temu zwiedzała Rumunię, przestrzegała nas przez
żebrakami, szczególnie w postaci dzieci w miejscach publicznych natarczywie
proszących turystów o datek i naciągaczami, tymczasem podczas naszych 5 dni w
Siedmiogrodzie nie spotkaliśmy ani jednego żebraka! Za to rozmawialiśmy z
wieloma uśmiechniętymi Rumunami, którzy z chęcią dzielili się swoimi
spostrzeżeniami odnośnie kraju. Jasne, nie jest tu tak czystko jak w Skandynawii,
ale niewiele brudniej niż w Polsce. W tym miejscu obalam jeszcze jeden
stereotyp – drogi nie są w fatalnym stanie. Zgoda, nie czuliśmy się tu jak na
niemieckich autostradach, wiele dróg powadziło przez mniejsze miejscowości i
miasta, stąd sporo ograniczeń prędkości, ale wciąż czuliśmy się tu bezpiecznie.
 |
Zamek chłopski to fenomen światowy, który występuje jedynie na terytorium Rumunii |
Kolejny dzień w Rumunii zaczęliśmy od zwiedzania zamku
chłopskiego w Râșnovie. Pierwsze zaskoczenie miało miejsce tuż po przyjeździe
na miejsce. Otóż pod głównym placem nowego miasta znajdował się darmowy, duży
parking samochodowy – zmora zabytkowych miast Europy. Zaskoczeni i niezwykle
zadowoleni zostawiliśmy auto i udaliśmy się w poszukiwaniu kolejki linowej
jadącej na szczyt wzgórza, gdzie zlokalizowane było Stare Miasto. Ponieważ pora
była poranna nie czekaliśmy długo na wagonik, a właściwie pojechaliśmy
pierwszym, który udało się nam złapać. Wjazd na wzgórze trwał dosłownie
chwilkę, a przed nami otwierała się panorama pobliskich gór. Nasyceni widokiem
udaliśmy się do głównej atrakcji miasta – zamku chłopskiego. To fenomen na
światową skalę! Tutejszy zamek chłopski powstał na miejscu warowni wzniesionej
przez Krzyżaków, których sprowadził do Rumunii Andrzej II Węgierski na początku
XIII wieku Dość szybko zakon został wygnany, a posiadłość weszła w ręce
mieszkańców Râșnova i okolicznych wsi. Celem funkcjonowania zamku była obrona
przed najazdami ze strony sąsiedniego Imperium Osmańskiego. Zamek był miejscem
schronienia dla wszystkich jednakowo niezależnie od pozycji społecznej. Mieścił
w sobie najważniejsze budynki użyteczności publicznej takie jak np. szkoła czy
kaplica. Na jego terenie nie było „głowy państwa”, a zarządzany był głosem
całej społeczności. Czy w dzisiejszym świecie takie miejsce miałoby rację bytu?
Niezwykła historia miejsca, jego lokalizacja i atmosfera powodują, że jest to
według mnie jedna z najciekawszych pozycji na turystycznej mapie Rumunii. Tym
bardziej, że leży bardzo blisko miejsca topowego, które zobaczyć chce każdy
turysta w kraju – zamku wampira Drakuli w Branie.
 |
A pod nami - wielki parking dla turystów! |
Dosłownie kilkanaście minut jazdy i dotarliśmy do Branu –
miejsca zupełnie innego niż większość turystycznych miejsc w Rumunii, ponieważ
przepełnionego turystami! Miejsce parkingowe blisko zamku graniczy z cudem,
więc udaliśmy się kawałek dalej stwierdzając, że zrobimy sobie spacer. Kolejki
po bilety…nie z tej ziemi! Stąd moja mała podpowiedź dla osób wybierających się
do Branu – kupcie bilet przez Internet, a zaoszczędzicie nawet 2godziny podczas
Waszych wakacji. My także kupiliśmy nasze bilety wcześniej, dlatego odstaliśmy
się tylko w jednej kolejce, do wejścia około pół godziny. Zamek
architektonicznie ciekawy zwiedzało się mało komfortowo, szczególnie na
początku, bo w rzece ludzi! Brak pomysłu na rozładowanie tłoków zaskutkował
irytacją i nieszczególnym przejęciem podczas zwiedzania. Pomimo niedogodności
nie żałujemy jednak, że tu przyjechaliśmy.
A teraz krótka lekcja historii.
 |
W zamku Drakuli wcale nie jest tak upiornie... |
Historia owianego upiorną legendą zamku w Branie sięga
wieków średnich, kiedy to w 1212 roku Krzyżacy wznieśli na 60-sięcio metrowej
skale Dietrichstein – czyli pierwszy drewniany zamek. Niedługo później zamek
przeszedł w ręce Sasów siedmiogrodzkich, których najechali Turcy niszcząc
posiadłość w płomieniach ognia. W roku 1377 Sasowie otrzymali pozwolenie od króla
Węgier na odbudowę twierdzy, która miała być punktem celnym na drodze między
Wołoszczyzną, a Transylwanią. Nowy zamek wzniesiono w stylu gotyckim, a rządy
sprawować w nim miał hospodar siedmiogrodzki. Przypuszcza się, że właśnie celna
funkcja zamku mogła być jedynym powodem wizyty w Branie Włada III Palownika, znanego w
kulturze masowej jako Drakula. Wiek XV przyniósł nowych włodarzy zamków, którzy
łamali nadane Braszowianom przywileje, dodatkowo twierdza była częstym miejscem
ataków Imperium Osmańskiego. To, co z jednej strony dla Braszowian było
przekleństwem było też ich wybawieniem, bowiem za informacje o nadciągającym
ataku tureckim wrócono im przywileje. W 1498 roku zamek ponownie należał do mieszkańców
Braszowa, którzy pozostawali w jego posiadaniu niemalże do roku 1848. Twierdza
miała także epizod Habsburski, który nie wpłynął dobrze na renomę posiadłości.
W 1918 roku, po włączeniu Siedmiogrodu do Rumunii Braszowianie podarowali zamek
swojej królowej – żonie króla Ferdynanda I. W tym czasie sprawował on funkcję letniej rezydencji królewskiej. Po abdykacji ostatniego króla Rumunii zamek został przejęty rząd komunistyczny. Jego ponowne otwarcie nastąpiło w 1956 roku, wtedy
też został udostępniony do zwiedzania. Swoją popularność zamek zawdzięcza legendzie
o upiornym agresorze – wampirze Drakuli. Dokładnie wszędzie można spotkać się tu
z jego wizerunkiem. Szczególnie na kramikach i w sklepikach z pamiątkami –
Drakulę można kupić na kubeczku, koszulce, obrazku…
 |
Czasami warto zjechać z popularnego szlaku i łapać chwile bez tłumów turystów... |
Po zwiedzaniu zamku udaliśmy się na drogę widokową z Branu
do Rucaru. Jak każdego dnia brakowało nam czasu, dlatego zawróciliśmy w połowie
drogi. Widoki były jednak niesamowite. Poza tym przy drodze znaleźć można było
stoiska z lokalnymi serami, miodami i syropami. Można było kupić także rumuński
przysmak – precle ze słonecznikiem. Te większe są bardziej miękkie i w mojej
opinii smaczniejsze, te przypominające obwarzanki – jak dla mnie za twarde.
 |
Zauważyliście te napisy niczym z Hollywood? |
Jeszcze tego samego dnia mieliśmy w planie Canionul Sapte
Scari, czyli kanion siedmiu drabin i wodospadów. Niestety pogoda pokrzyżowała
nam plany i zrezygnowaliśmy z górskiej przygody na rzecz spędzenia czasu w
Braszowie. Tam główną atrakcją jest późnośredniowieczny Czarny Kościół. To
największa sakralna budowla Rumunii i jedna z większych świątyni luterańskich w
regionie. Budowla robi wrażenie, ale nie powinna być celem przyjazdu do
Braszowa. Zupełnie wyjątkowy jest jednak jego klimat. W mieście mieliśmy okazję
zobaczyć jeszcze Cerkiew Św. Mikołaja i mury obronne. W planie mieliśmy jeszcze
wjazd na wzgórze górujące nad Starym Miastem – niestety kolej linowa na górę
Mont Tampa czynna jest do 17. Ciekawostką jest, że Braszów jako jedyne miasto,
w którym byliśmy ma ostrzeżenia dotyczące schodzenia w tereny mieszkalne
niedźwiedzi. My żadnego nie spotkaliśmy, a jadąc wzdłuż Transylwanii mieliśmy
jedno przemyślenie – zdecydowanie mają gdzie mieszkać!
Komentarze
Prześlij komentarz