W krainie Dacji, Drakuli i zamków chłopskich... dzień 1.
Z zamiarem pisania podróżniczego
bloga noszę się już od kilku lat. Zawsze coś stawało na drodze: a to studia, a
to praca, a to sytuacja rodzinna… Każda wymówka jest dobra. Jednak w głębi
serca coś ciągle mnie korciło, pchało do podzielenia się z Wami moimi
doświadczeniami. No i stało się!
Pierwszy wpis pragnę zadedykować
moim Rodzicom i Dziadkom, którzy pokazali mi, że świat pełen jest piękna
niezależnie od miejsca, w którym się znajdujemy.
RUMUNIA, czyli kraj owiany nienajlepszą
legendą w Polsce. Wybór na nią padł, ponieważ wraz z mężem mieliśmy możliwość skorzystania
z promocji LOT-u i tylko tam pasowały nam terminy. Powód dość prozaiczny, a w
dodatku brak czasu na solidne przygotowanie planu zwiedzania… Mimo to
odkryliśmy kawałek pięknego kraju, który zaprzecza większości stereotypów.
Castelul Corvinilor - czyli pierwszy zamek, który zwiedziliśmy w Rumunii |
Pierwszego dnia wyjazdu przylecieliśmy
do Kluż – Napoki. Jest to największe miasto Siedmiogrodu, a także jedno z
większych miast Rumunii. W Klużu nie mieliśmy zbyt dużo czasu, ponieważ chcieliśmy
zobaczyć jak najwięcej, co jak się okazuje bywa złudne, ale o tym przy innej okazji.
Pojechaliśmy niemalże prosto do pięknego Zamku w Hunedoarze – wzniesionym na
jednym ze wzgórz Poiana Ruscă. Droga do Hunedoary była sama w sobie atrakcją – wzdłuż
jej boków kwitły słoneczniki i rosła kukurydza. Mimo, że to początek lipca to Transylwania
była już po żniwach, stąd przepiękne widoki na wzgórza usiane snopkami siana. Gdy
GPS pokazywał, że jesteśmy prawie na miejscu naszym oczom ukazało się miasto -
nie najpiękniejsze, zupełnie nie zabytkowe. Lekko zdziwieni jechaliśmy dalej,
aż na końcu miasteczka zauważyliśmy zamek – wielki i piękny. Jego historia
sięga wieków średnich, kiedy to dolinie rzeki Cernej postawiono twierdzę
należącą później do rodu Andegawenów. Była to rodzina panując wówczas na
terenie Węgier i Rumunii. Zamek przechodził z rąk do rąk, był modernizowany i
przebudowywany w różnych stylach architektonicznych, co widać w jego
architekturze. W XV wieku trafił on w ręce króla węgierskiego Macieja Korwina. Jego
syn był ostatnim właścicielem zamku z rodu Hunyadego. Ostatniego prywatnego
właściciela zamek stracił w 1724 roku i wtedy przeszedł on w posiadanie rządu Austriackiego.
Obecnie zamek jest własnością rumuńskiego rządu i znajduje się w nim muzeum
historyczne. Zwiedzając zamek nie ma co spodziewać się wytwornych sal, czy
pięknych pałacowych mebli. Wnętrze jest surowe, a uwagę zwracają architektoniczne
szczegóły takie jak na przykład sklepienia. Mnie delikatnie kojarzył się z polskim
Malborkiem, chociaż okoliczności jego powstawania były zupełnie inne. Castelul
Corvinilor, bo tak brzmi rumuńska nazwa zamku, najpiękniej prezentuje się z
zewnątrz, a konkretnie z placu przed mostem prowadzącym do wejścia zamkowego oraz
z samozwańczego punktu widokowego na pobliskim wzgórzu. Informacji o tym
punkcie nie ma w przodownikach, bo tak naprawdę on nie istnieje – istnieje jedynie
miejsce wydeptane przez turystów. By do niego dotrzeć należy podejść w górę drogą,
którą samochody traktują jako parking. Stamtąd łatwo zauważyć małą uliczkę w
prawo, przy której znajduje się ogromna budowa wielkiego hotelu. Na teren
hotelu nie wchodzimy – można przestraszyć się ochroniarza lub jego psów, ale
tuż nad nim odnajdujemy dróżkę wśród chwastów i gruzu idąc nią do końca zobaczymy
zamek oglądany z góry – warto się przejść, by w ciszy i spokoju zrobić piękne
fotki bez ludzi!
Castelul Corvinilor widziany z punktu widokowego |
W Rumunii uwaga na psy – jest ich
cała masa i sporo z nich nie ma właścicieli. Krzątają się po ulicach i chociaż
zazwyczaj nie są agresywne mogą wystraszyć swoim rozmiarem albo porządnym szczeknięciem.
Z Castelul Corvinilor udaliśmy
się do Sybinu – ważnego ośrodka handlowego historycznego Siedmiogrodu. Miasto ładne,
warte zobaczenia i dobra baza wypadowa w pobliskie góry. Sybin przywitał nas deszczem, który towarzyszył nam prawie codziennie - Transylwania to teren górzysty, gdzie pogoda potrafi płatać najróżniejsze figle, a w dodatku znowu nie mieliśmy zbyt dużo czasu, by przyjrzeć się tutejszym muzeom. Mimo to udaliśmy się na Starówkę, by poznać atmosferę tego miejsca i zjeść coś dobrego. Rumuńska kuchnia nie jest najbardziej znaną w Europie, a to zapewne za sprawą tego nie nie jest ona skonkretyzowana. Popularne są tu zupy rodem z Turcji, a także potrawy węgierskie. My zdecydowaliśmy się na spróbowanie gołąbków w liściach winogron - polecamy, a także na smakowite zupy. Do picia pyszne rumuńskie wino!
Komentarze
Prześlij komentarz